13.08.17
By Dorota Peszkowska
Opanowanie drugiego języka i wysiłek włożony w jego naukę skuteczniej od leków pomagają zachować jasność umysłu. Jak to możliwe, tłumaczy dr Tomasz Bąk z Uniwersytetu w Edynburgu, neurolog z wieloletnim doświadczeniem, wykładowca na wydziale lingwistyki Uniwersytetu w Edynburgu, który 23 sierpnia zagości na festiwalu Fringe w Kabarecie Niebezpiecznych Pomysłów z wystąpieniem „Czy jednojęzyczność to choroba?”.
Przez długi czas badania nad dwujęzycznością skupiały się na dzieciach. Zadawano głównie pytania o to, jak uczyć dzieci rodzimego języka, czy rodzice powinni mówić w domu w kilku językach i tak dalej. Zmieniło się to stosunkowo niedawno. Pierwszy artykuł, który skupiał się nie na dzieciach, ale na ludziach starszych, powstał w 2004 roku. Badacze zauważyli, że osoby po 60 roku życia, które mówiły w kilku językach, lepiej sobie radziły w różnych testach.
Potwierdził to artykuł grupy naukowej z Toronto, który wybuchł jak bomba. Przebadano grupę 250 pacjentów w wieku 55+, którzy mieli pierwsze objawy demencji. Połowa była dwujęzyczna, połowa nie. Zaobserwowano, że u osób wielojęzycznych objawy demencji zaczynają występować średnio ok. 4-5 lat później niż u osób jednojęzycznych. To niesamowicie dużo! To znacznie więcej niż w przypadku najsilniejszych znanych leków farmakologicznych!
Bardzo dobre pytanie; badanie, choć było przełomowe, spotkało się też z falą krytyki, między innymi właśnie dlatego, że nie rozróżniono w nim między różnymi rodzajami choroby. Co więcej, większość badanych była nie tylko dwujęzyczna, ale też odrębna etnicznie, mianowicie pochodziła z Europy Wschodniej i Środkowej, dużo z nich to byli Żydzi, którzy uciekli przed Hitlerem. Nie można więc było określić, co w ich przypadku miało decydujące znaczenie: genetyka, styl życia, dieta, imigracja i tak dalej.
Ale to było właśnie badanie, które obudziło moje zainteresowanie. Jestem neurologiem, zajmowałem się zawsze właśnie demencją i jej rozwojem, w życiu prywatnym zawsze interesowałem się z kolei językami. Nagle okazało się, że mogę połączyć te dwie dziedziny życia.
Pierwsze badanie przeprowadziliśmy na grupie 650 pacjentów w Indiach, kraju nie tylko wielojęzycznym, ale też dumnym z tej wielojęzyczności. Co więcej, kraju, gdzie wiele osób mówi w wielu językach, ale nigdy nie odebrała takiej edukacji, jaką my znamy i jest niepiśmienna. To okazało się bardzo istotne w naszych badaniach. W ten sposób udowodniliśmy, że to właśnie dwujęzyczność, a nie poziom edukacji czy życia ma znaczenie, bo co się okazało: nie tylko uzyskaliśmy bardzo podobne wyniki co uczeni z Toronto, ale wręcz udowodniliśmy, że efekty dwujęzyczności są wyraźniejsze wśród osób, które są analfabetami.
Okazało się też, że dwujęzyczność bardziej pomaga ofiarom choroby Picka, która polega na tym, że pacjenci tracą, powiedzmy sobie, wyczucie taktu bardziej niż pamięć. Tracą maniery, zachowują się agresywnie lub jak dzieci, nie potrafią dostosować swojego zachowania do kontekstu społecznego. Następny w kolejności był Alzheimer i utrata pamięci. Najmniej widoczne efekty były w chorobie Leviego, gdzie traci się orientację w terenie i w czasie: zupełnie zapomina się gdzie się jest i kim się jest, ale przy tym występuje fluktuacja, chwilami jest się przytomnym, a chwilami nie.
Mamy na ten temat tylko teorię. Wiemy jednak, że rozmawiając z kimś w dowolnym języku, nawet naszym własnym, wykonujemy nieświadomie serię założeń na temat drugiej osoby i tego, co ona wie. Chodzi o intuicyjną wiedzę, o czym warto z tą drugą osobą rozmawiać. To jest coś, czego dzieci wielojęzyczne uczą się znacznie szybciej niż dzieci jednojęzyczne. Na przykład moja czteroletnia córka wie, że jak jej powiem po polsku, że boli mnie głowa, to ona musi to powtórzyć mamie po angielsku, albo mama nie będzie wiedziała, o czym rozmawiamy. Ale jeśli powiem to samo po angielsku lub hiszpańsku, to wie, że już nie musi tego powtarzać.
Co więcej, znajomość drugiego języka pomaga kontrolować wiedzę, co się komu mówi i co mu się już powiedziało. Czyli na przykład automatycznie przełączać się między polskim i angielskim, jeśli rozmawiamy w wielojęzycznej grupie.
Oczywiście, szczególnie jeśli człowiek jest zmęczony albo wypił szklaneczkę piwa. To „zmienianie kodów” to jest trening uwagi, nieustanny jogging umysłu. Większość czasu o tym nie myślimy, bo to dzieje się automatycznie. Jednak dwujęzyczność wymaga więcej wysiłku w kontrolowaniu sytuacji i hamowaniu tego, co mówimy. Właśnie to może wyjaśniać dlaczego znajomość drugiego języka i częstsze „trenowanie umysłu” pozwala chorym lepiej się bronić np. przed chorobą Picka.
Częściowe wyjaśnienie może polegać na tym, że osoby z wyższym wykształceniem, często od małego wysyłane na jazdę konną, prywatne lekcje francuskiego i inne zajęcia po prostu ogólnie mają lepiej wyćwiczone mózgi, a osoby uboższe muszą polegać jedynie na dwujęzyczności.
Co jest jednak bardzo ciekawe, to to, że korzyści z dwujęzyczności bardzo zależą również od tego, jak dwujęzyczność jest postrzegana w danym społeczeństwie. Są one bardzo wyraźne tam, gdzie wielojęzyczność jest czymś normalnym i nastawienie do niej jest bardzo pozytywne; mam tu na myśli takie kraje jak Kanada, Belgia i Indie. Natomiast efekty są mieszane w krajach, gdzie wielojęzyczność nie jest mile widziana.
Początkowo swoje badania nad dwujęzycznością chciałem prowadzić na Hebrydach, gdzie jeszcze często mówi się po galijsku, komitet z Londynu stwierdził jednak, że takie badanie nikogo nie zainteresuje i musiałem pojechać do Indii. To się jednak powoli zmienia. Co więcej, w Szkocji stosunek do dwujęzyczności jest lepszy niż w Anglii.
Jeśli jednak chodzi o sytuację polskich rodziców wychowujących tu dzieci, chciałbym zwrócić uwagę na trzy, nazwijmy to, mity wobec dwujęzyczności.
Po pierwsze, że dwujęzyczność miesza w głowie dzieciom i w końcu dzieci nie nauczą się mówić w żadnym języku poprawnie. To była bardzo popularna teoria w latach 60 i 70. Teraz już wiadomo, że tak nie jest. Dzieci bardzo szybko uczą się rozróżniać, kto mówi w jakim języku i dostosowują się do otoczenia. Muszą jednak dostać poprawne wzorce języka, by nie powielać błędów w gramatyce, wymowie.
Druga teoria jest taka, że polskie dzieci w UK nie będą integrować z rówieśnikami, bo będą znać tylko polski język. Jedyna sytuacja, w której dzieci nie nauczą się języka otoczenia, to gdyby mieszkały w getcie i w ogóle nie miały styczności ze światem zewnętrznym. W momencie, gdy w domu mówi się po polsku, ale w szkole i przedszkolu i na podwórku obowiązuje angielski, nie ma z tym najmniejszego problemu.
Oczywiście wiele zależy od wieku, w którym dziecko trafi do przedszkola, i czy to będzie 10 miesięcy czy 4 latka. Ale dzieci szybciej złapią angielski od przedszkolanek i rówieśników, niż się rodzicom wydaje, a będzie to przynajmniej poprawny angielski. Lepiej, by nie uczyły się niepoprawnego języka w domu, to są błędy, które najtrudniej wyplenić. Rozwiązaniem pośrednim może być puszczanie w domu dwulatkom bajek np. w języku angielskim.
Wracając do trzeciego mitu: rodzice czasem argumentują, że polski się dziecku nie przyda, bo to angielski jest językiem świata. Jednak z punktu widzenia mózgu, każdy kolejny język to korzyść, pod warunkiem, że faktycznie się z niego korzysta. Do dziecka warto więc mówić po prostu w tym języku, który się zna najlepiej. W dodatku każdy język ma swoje indywidualne cechy, które potencjalnie mogą zwiększyć jego atrakcyjność. Język polski na przykład ma bardzo bogaty zasób głosek obecnych nie tylko w innych językach słowiańskich, ale też na przykład w chińskim. Dla dziecka, które zna polski, różnica między chińskim „si” i „sz” nie będzie żadnym problemem, ale dla dziecka wyłącznie anglojęzycznego – jak najbardziej, o czym doskonale wiemy z doświadczenia.
Dodam, że faktycznie dziecko dwujęzyczne musi włożyć pewien wysiłek w opanowanie drugiego języka. Ale czy to źle? To właśnie ten wysiłek warunkuje późniejsze dobroczynne działania dwujęzyczności. Lubię porównywać wysiłek umysłowy do wysiłku fizycznego. Nasuwa się tu analogia mózgu jako mięśnia. By działał sprawnie, należy go ćwiczyć. I mówię tu nie tylko o dzieciach, ale i o dorosłych. Jednym z niebezpieczeństw dorosłego życia jest popadanie w rutynę. My potrzebujemy nowych wyzwań i stymulantów cały czas. Inaczej zaczyna zachodzić degeneracja mózgu.
Jedno z moich ulubionych pytań. Moja dyscyplina to jest medycyna, a nie lingwistyka. To dość ważne w moim podejściu do tych badań. Tradycyjnie lingwiści analizujący dwujęzyczność lubili z reguły kłaść nacisk na jakąś abstrakcyjną znajomość języka i jego struktur. „Performance”, czyli faktyczne korzystanie z tej znajomości, interesowało ich mniej.
Dla mnie sytuacja jest dokładnie odwrotna. Wracając do metafory mózgu jako mięśnia: trzeba go ćwiczyć. Lepiej pod okiem fachowca, który oceni, czy nie popełniamy błędów i nie robimy sobie krzywdy, czy mięsień nie jest przeciążony i czy odpowiednio ćwiczymy wszystkie partie. Niemniej sam fakt, że 20 lat temu poszedłem na basen i mam teraz wspaniały kraul nic mi nie da, jeśli nie pływam teraz na co dzień. Podobnie jeśli ktoś doskonale nauczył się francuskiego w liceum, ale później nigdy w życiu nie otworzył francuskiej książki. Natomiast jeśli ktoś opanował angielski nawet w stopniu mniej doskonałym, ale faktycznie z niego na co dzień korzysta, to jest to dla niego dobre.
Co do łamigłówek, to to, co jest bardzo specyficzne, jeśli chodzi o jezyk, to jego multifunkcjonalność. Używanie języka trenuje percepcję, rozróżnianie i produkcję dźwięków, myślenie abstrakcyjne i łączenie konceptów. Uwagę i pamięć. Rozpoznawanie kontekstów społecznych oraz myślenie logiczne. Jest mentalnym odpowiednikiem pływania: ćwiczy wszystkie partie mózgu. Nie znam lepszego treningu umysłu niż nauka języka, może pod pewnymi względami muzyka jest podobna.
Cztery lata temu opublikowałem na ten temat artykuł „It’s never too late”. Teraz myślę o kolejnym: „The later the better”. Im później w życiu, tym istotniejsze jest ćwiczenie umysłu. Natomiast by opanować język jak najlepiej, warto zacząć wcześniej.
W UK trochę zmienia się nastawienie do wielojęzyczności, ale zmienia się powoli. W Szkocji na pewno sytuacja jest lepsza niż w Anglii. Rola galijskiego wpływa pozytywnie na wartościowanie pozostałych języków w kraju.
To zależy od nas. Nie możemy siedzieć i czekać, że ktoś ten język wprowadzi za nas. Musi zadziałać lobbying. Język polski to najczęściej używany język obcy na Wyspach, powinien więc mieć szansę na obecność w szkole i moim zdaniem warto o to walczyć. Największy problem widzę w rozróżnieniu odpowiedniego stopnia znajomości dla osób o pochodzeniu polskim a dzieci szkockich, które chciałyby się go uczyć jako faktycznie obcego. Oczekiwanie, że Szkot czy Anglik w dwa lata nauczy się polskiego i zda z niego taki sam egzamin jak dziecko polskie może być problemem. Ale samo wprowadzenie nauczania nie powinno nim być.
23.02.24
Gambar di atas: Bersama para wisudawan di Universitas Udayana Translated by: Ince Dian Aprilyani Azir Tanggal More
23.02.24
Gambar ring baduur: Sareng lulusan Universitas Udayana Translated by: Ni Putu Sri Suci Artini Asih and More
21.02.24
Image above: With the graduates at University of Udayana On February 21st we mark the UN More
18.12.23
Image above left: Thomas giving a keynote at the first International Conference on Language Development and Assessment More